Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

piątek, 2 lipca 2021

Petra Hůlová, Krótka historia Ruchu, przeł. Julia Różewicz, Afera, Wrocław 2021.

Krótka historia Ruchu to książka, która przypomina mi trochę tematyką Nowy wspaniały świat Aldousa Huxley’a albo bardziej Opowieść podręcznej Margaret Atwood, ale moim zdaniem wizja snuta przez czeską pisarkę jest bardziej przerażająca. Petra Hůlová przedstawia nam antyutopię, świat, który zdominowały kobiety.  Krótka historia Ruchu to opowieść, pokazująca jak wyglądałby świat, gdyby przejęły go kobiety. I nie jest to czeska wersja Seksmisji.  

Świat przedstawiony obserwujemy z perspektywy nawróconej bohaterki, która pracuje jako klawiszka w Instytucji-miejscu, w którym mężczyźni zostają poddawani siedmiu fazom resocjalizacji. Bohaterka spisuje memuary, w których szczegółowo i wiernie odtwarza metody stosowane przez pracowników tej kuriozalnej placówki. Po terapii każdy osobnik płci męskiej, który zdał egzamin powinien przede wszystkim dostrzegać tylko i wyłącznie piękno wewnętrzne kobiety, natomiast jej fizjonomia ma być im zupełnie obojętna. I np. w pierwszej fazie pacjenci wybierają plakaty blisko osiemdziesięcioletnich modelek i ich zadanie polega na masturbacji przed rzeczonymi posterami. Kobiety na plakatach są oczywiście nagie. Potem następują kolejne fazy, które kończy dość specyficzny   (a dla mnie nawet zabawny) egzamin. 


Żeby nie było, to również kobiety muszą przejść resocjalizację, by zacząć myśleć jak jasnoczasowe obywatelki. W Ośrodkach wmawia im się, że makijaż jest zupełnie zbędny, natomiast kilogramy dodatkowe są jak najmilej widziane. I nie ważne czy masz krzywe zęby i krótkie nogi, bo liczy się tylko i wyłącznie piękne wnętrze, więc całe przekleństwo kultu pięknego ciała zostaje im wybite z głowy. 


I na koniec są jeszcze Ogrody dla dzieci, które od początku są indoktrynowane zgodnie z ideami Ruchu. 

Acha. I wszyscy w jasnoczasie chodzą w dresach. Wygodnie i bez zbędnego indywidualizmu. 


Ta historia przyprawiła mnie o gęsią skórkę. I choć wiem, że jest to groteska, to nie do końca potrafię odczytać intencje autorki, więc nie będę się wysilać i napiszę jedynie o tym, jak ja odebrałam tę książkę. Bo wg mnie jest to historia, w której ukazana została droga do ideologii faszystowskiej. Nie jest to absolutnie proza feministyczna, bo może i przedstawia świat przejęty przez kobiety, ale jest to wizja, która paradoksalnie te kobiety też zniewala pod pozorem uwolnienia od wizerunku lalki Barbie.  


Obserwuję w Krótkiej historii Ruchu dążenie do stworzenia nowych jednostek, myślących jednakowo, ubierających się jednakowo, wypranych z indywizualizmu i...seksualności. Wizja jest przerażająca, jednak nie można odmówić pisarce poczucia humoru, które jest wyrafinowane i nie do wszystkich może trafić. Ja jednak lubię taką mieszankę grozy i ironii. Czytało się świetnie. 

 

sobota, 22 maja 2021

Walter Tevis, Gambit królowej, Czarne, Wołowiec 2019.

Jestem mile zaskoczona, że książka, której dość obszernych fragmentów nie jestem w stanie sobie wyobrazić, tak mnie wciągnęła. Nigdy nie grałam w szachy, choć były osoby, które podjęły się nauczenia mnie zasad gry, ale jedyne co mi z tych nauk pozostało, to wiedza o nazwach figur.  

„Gambit królowej” opowiada historię Beth Harmon - „cudownego dziecka”, które w wieku ośmiu lat potrafiła pokonać arcymistrzów szachownicy. Główna bohaterka wychowuje się w sierocińcu, jej jedyną przyjaciółką jest czarnoskóra JoleneBeth od dziecka wykazywała się inteligencją i nie miała problemów w szkole. Wszystko stanęło na głowie, gdy podejrzała woźnego grającego w piwnicy w dziwną grę. Tak się uparła, że w końcu mężczyzna nie miał wyboru i nauczył ją grać w szachy. 


Obserwowałam jak Beth rozwija swoją pasję, jak zaczyna żyć tylko i wyłącznie grą, jak jeździ na turnieje i pokonuje najwybitniejszych graczy. Cóż to była za fascynująca lektura!  Walter Tevis ukazał ścieżkę rozwoju samoistnego talentu oraz ogromnej pasji ze wszystkimi jej blaskami, a zwłaszcza z cieniami. Bohaterka podporządkowała całe swoje życie szachom, nie miała przyjaciół, bo nikt jej nie rozumiał, do tego dochodziły zarwane noce poświęcone na analizowanie partii wielkich mistrzów. I przyznam się, że choć nic kompletnie nie rozumiałam z opisywanych przez bohaterkę rozgrywek, to z wypiekami na twarzy śledziłam jej kolejne ruchy. 


„Gambit królowej” to książka niewątpliwie dobra. Tevis opisuje życiorys szachowej gwiazdy, ale oprócz chwil tryumfu jest przede wszystkim ogromna samotność, która prowadzi Beth do coraz częstszego sięgania po alkohol i środki uspokajające. Beth nie ma nikogo, z kim może podzielić się radością z sukcesów, matka adopcyjna zmarła, a jej mąż nie przyznawał się do adoptowanej córki. Dziewczyna ma więc zaburzony obraz relacji damsko-męskich, a do tego ogromna potrzeba bycia kochaną pcha ją w ramiona kolejnych mężczyzn. 


Bohaterka nie ma od kogo czerpać zdrowych wzorców, swoją kobiecą tożsamość buduje na podstawie wiedzy wulgarnej Jolene oraz własnych wyobrażeń. Nie ma szacunku do siebie i swojego ciała, choć gdzieś tam w środku buntuje się na patriarchalną rzeczywistość, którą widzi w turniejowym świecie. I ta jej chęć walki oraz dzika chęć wygrywania łączy się nie tylko z adredaliną, której potrzebuje, ale również z niezgodą na to, że tylko faceci nadają się do intelektualnych i wyższych rzeczy. 


Nie, po tej książce nie miałam ochoty nauczyć się grać w szachy, ale przyznać muszę, że nie pamiętam, kiedy czytałam coś tak wciągającego dotyczącego pasji, która jednocześnie spala i motywuje do działania.  

 

piątek, 7 maja 2021

Czytelnicze podsumowanie kwietnia

 


Jennifer Croft, Odeszło, zostało, przeł. Robert Sudół, WL, Kraków 2021. 

Książka bardzo ciekawa pod względem formalnym i fabularnym. Jest to opowieść o Amy i Zoe, dwóch siostrach bardzo ze sobą zżytych. I pewnie ich historia byłaby nudna jak flaki z olejem, jednak wydarza się coś, co burzy sielankowy nastrój. Piękna narracja o poszukiwania swojej drogi w życiu, walce z chorobą, wylatywaniu z rodzinnego gniazda. Opowieść ciepła, ale też na swój swoisty sposób mroczna. Smaczkiem są też zdjęcia z prywatnego albumu autorki, które uzupełniają tekst. Ogólnie czytałam z wypiekami na policzkach, jednak bez pośpiechu. 


Noah Gordon, Medicus. 

Recenzja w poprzednim poście. 


Kristin HannahFirefly Lane, przeł. Daria Kuczyńska-Szymala, Świat Książki, Warszawa 2021. 

Lubię prozę Kristin Hannah, a „Firefly Lane” zaliczam do tych, które będę chętnie polecać. Jest to opowieść o dwóch przyjaciółkach pochodzących z diametralnie różnych środowisk. Kate ma to szczęście, że wychowuje się w normalnej kochającej się rodzinie, natomiast Tulli wychowuje babcia, bo matka hipiska wyfrunęła w świat, by rozkoszować się wolnością i ćpaniem. Niestety, babcia umiera, a nad dziewczynką wisi widmo rodziny zastępczej. I tu tak naprawdę zaczyna się ta historia. Obserwujemy początki przyjaźni dwóch nastolatek, towarzyszymy im w trakcie studiów oraz już w dorosłym życiu. Odmienność charakterów odbija się w tym, jaką drogą poszła każda z bohaterek. Kate, która zawsze była w cieniu Tully, zakłada rodzinę i prowadzi zwykłe życie u boku kochającego męża, natomiast jej przyjaciółka robi karierę w świecie telewizji, pnie się na szczyty, zdobywa bardzo wiele swoją ciężką pracą, ale czy cena jaką za to płaci jest tego warta? Jak to zwykle u Hannah bywa losy bohaterek się zapętlają, historie naszpikowane są niuansami, jest kilka zwrotnych punktów i są momenty, przy których ryczałam jak bóbr. Książka piękna i wzruszająca z ciekawie odmalowanymi realiami kulis funkcjonowania telewizji publicznej. 


Kristin HannahGdzie poniesie wiatr, przeł. Anna Zielińska, Świat Książki, Warszawa 2021. 

Poszłam za ciosem i wzięłam się za najnowszą książkę Hannah, ale niestety tym razem mocno się rozczarowałam. I to nie jest tak, że temat mi nie podszedł, bo jak najbardziej interesują mnie lata 30-te XX wieku, ale sposób w jaki opowiada o tym pisarka mnie niestety mocno irytował. Akcja rozgrywa się na terenie Wielkich Równin. Bohaterka, Elsa Martinelli pochodzi z bogatej rodziny, ale jest trzymana pod kloszem, rzekomo ze względu na jej słabe zdrowie. No i do tego ciągle słyszy jaka to ona jest brzydka. Nic więc dziwnego, że w wieku 25 lat dziewczynie zamarzyła się miłość rodem z książek Jane Austen, więc ucieka z domu i pierwsze co robi to się zakochuje w farmerze młodszym od siebie i do tego jeszcze obcokrajowcu! Po pierwszym zbliżeniu Elsa zachodzi w ciążę, ojciec się jej wyrzeka, rodzina amanta ją przygarnia, by nie splamić swojego honoru i tak się to wszystko zaczyna. Chociaż nie, tak naprawdę zaczyna się od suszy, która zmusza połowę ludności Wielkich Równin do trudnych decyzji. I cała historia, która rozgrywa się później- przeprowadzka, praca w nieludzkich warunkach, komunistyczne zapędy córki Elsy, to wszystko ma potencjał narracyjny, jednak mam wrażenie, że Hannah tym razem nie podołała zadaniu. Mnie ta książka znudziła i strasznie przytłoczyła ogromem nieszczęścia, jakie spadło na główną bohaterkę. Ona się cały czas ścierała z życiem, ciągle miała pod górkę, spotykała ją tragedia za tragedią. Dla mnie to za dużo. Poza tym, oprócz niezaprzeczalnego talentu do obrazowania literackiego i sensualnej narracji, Hannah jednak tu przynudza. 


Kate Elizabeth Russell, Moja mroczna Vanesso, przeł. Robert Sudół, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2020. 

No nieźle, po książce, która mnie zawiodła i znudziła, dostałam porządną dawkę literatury beznadziejnej i irytującej. A szkoda. Streszczenie zapowiadało coś na kształt „Lolity” Nabokova, a w rzeczywistości okazało się, że jest to powieść naszpikowana spojlerami, więc jeśli ktoś jeszcze nie czytał arcydzieła rosyjskiej klasyki, to niech sobie odpuści „Vanessę...” Pokrótce - jest to historia piętnastolatki, która zakochała się w swoim nauczycielu od literatury amerykańskiej. Oczywiście bohaterka ma talent literacki, co nie uchodzi uwadze belfra. Od dziwnych wyznań, po dotknięcie kolanka już mały dystans stąd do dzielenia wspólnego łoża. No cóż, znudziłam się okropnie, a do tego jeszcze zniesmaczyły mnie niektóre opisy. No wybaczcie, ale czytając o tym jak młode dziewczę seksi się z podstarzałym amantem, zbiera mi się na wymioty i przez głowę przelatują mi niecenzuralne wiązanki. Trzeba jednak przyznać, że oprócz tego, że autorka totalnie nie radzi sobie z erotycznymi scenami, to jednak postać Strane’a, kochanka Vanessy, jest skreślona tak realistycznie, że miałam ochotę walnąć gościa poniżej pasa. Świetnie pokazane są manipulacje i to jak ten gościu zrzuca całą odpowiedzialność na wykorzystywane przez siebie dziecko. Niebawem będziemy to omawiać na DKK i coś czuję, że dyskusja będzie bardzo gorąca.