Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

czwartek, 9 maja 2013

Jaroslav Rudiš "Koniec punku w Helsinkach"


 


Autor: Jaroslav Rudiš
Tytuł: Koniec punku w Helsinkach
Przekład: Katarzyna Dudzic-Grabińska
Wydawnictwo: Czeskie Klimaty
Rok wydania: 2013





Moja przygoda z czeską literaturą zatacza coraz szersze kręgi. Czytam dużo, choć nie zawsze wszystko recenzuję. Mam już jednak swoich ulubionych pisarzy, wiem jaki klimat powieści mi odpowiada i jacy bohaterowie zdobędą moją sympatię. Uwielbiam historie pisane w hrabalowskim duchu, ze zwykłymi bohaterami, niemożliwie rozgadanymi, rozkochanymi w dobrym piwie, czerpiącymi z życia pełnymi garściami. Wydana właśnie w Polsce książka „Koniec punku w Helsinkach" Jaroslava Rudiša nie ma w sobie nic z Hrabala, wręcz przeciwnie, klimat opowieści jest ponury, naćwiekowany beznadzieją i nasączony radioaktywnymi oparami z Czarnobyla. I tu zostałam mile zaskoczona, bowiem okazało się, że genialność czeskiej literatury przejawia się nie tylko w tym co przaśne i rubaszne, ale i w tym co ciężkostrawne i przybijające.

Są późne lata osiemdziesiąte, rok po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu. Akcja powieści toczy się na dwóch planach. Pierwszy z nich rozgrywa się w komunistycznych Niemczech, a narracja prowadzona jest w trzeciej osobie. Poznajemy czterdziestoletniego Olego, właściciela Helsinek-jednej z ostatnich knajp punkowych, w której można sobie spokojnie zajarać szluga i zjeść przepyszną solankę przygotowaną przez Gabi. Pub odwiedzają stali bywalcy: Frank, z którym Ole zakładał zespół  Automat, Lena, dziewczyna mająca kilka talentów, ale tylko częściowych (trochę gra na pianinie, trochę robi zdjęcia), Ramone z tłustymi włosami i w czarnej skórzanej kurtce będącej jego sztandarem, Zrób to Sam znany ze świnobicia, które urządził w swoim mieszkaniu i wielu innych oryginałów mających w swych życiorysach kilka pęknięć i rys.

Plan drugi zabiera nas do czechosłowackiej miejscowości Jes. W tym wypadku zmieniamy formę i mamy wgląd do pamiętnika siedemnastoletniej pankówy (pisownię zachowuję za autorem). Poznajemy zatem życie prawdziwej anarchistki od podszewki. Czytamy o jej miłosnych rozterkach, muzycznych fascynacjach, marzeniach koncertowych, relacjach z matką i bratem. Rudiš
idealnie wciela się w rolę nastoletniej buntowniczki, świetnie manipuluje slangowymi sformułowaniami, ma w poważaniu jakąkolwiek ortografię i co rusz rozbija zdania niemieckimi wtrętami. Nasza bohaterka bowiem ma w sobie kroplę niemieckiej krwi i lubi sobie szprechać w swoim pamiętniku.

Ujęła mnie ta konstrukcja. Czeski pisarz świetnie sobie radzi z prowadzeniem opowieści.  Sygnalizuje wątek, ucieka od niego, zostawia go czytelnikowi samopas i idzie dalej, po czym okazuje się, że odnajdujemy jego echa na dalszych stronach, w innej opowieści. Wszystko się ze sobą idealnie splata, a losy bohaterów, którzy pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego nagle nadziewają się na siebie. Rudiš bawi się formą i robi to z wdziękiem.

Jak już wcześniej wspomniałam nie jest to powieść pogodna. Ole to bohater przegrany. Za co się nie weźmie, wszystko kończy się klęską. Rozstał się z żoną, a jego córka nie ma ochoty go widywać, więc mężczyzna postanawia nigdy więcej nie mieć dziewczyn. Knajpę mu zamykają, bo budynek, w którym się znajduje jest ruiną i grozi zawaleniem. Ole bierze tabletki przeciw śmierci i nie ma pomysłu na życie. Dół. Tak kończą ci, co kiedyś się buntowali przeciw szarej rzeczywistości i systemowi? No cóż-wizja niezbyt pozytywna.

A co ze starym dobrym punkiem, który podobno nigdy nie umrze? Hmmm...Do obrazu anarchistycznego życia przedstawionego w powieści na przykładzie siedemnastoletniej pankówy mam stosunek ambiwalentny. Dlaczego? Ponieważ jest on bardzo stereotypowy. Zróbmy mały test-pomyślcie przez chwilę i spróbujecie powiedzieć co Wam się w pierwszej kolejności kojarzy z punkem? Brud, irokez, plecak-kostka z powypisywanymi nazwami kapel, agrafki w uszach, ciągłe chlanie i ćpanie, wypinka na szkołę, starych i generalnie na cały system. Tak? No to mamy wypisz wymaluj środowisko czeskich buntowników z naszej powieści.  Nie lubię stereotypów, ale być może jest to zabieg celowy, może autor w ten sposób chce pokazać, że cały ten bunt jest śmieszny? Nie wiem, do mnie to nie przemawia, ale to tylko jeden jedyny zarzut do tej książki.

2 komentarze:

  1. Właśnie mi przypomniałaś, że Grandhotel tego autora powinnam wreszcie przeczytać.
    Cieszy mnie, że lit. czeskiej i słowackiej jest u nas coraz więcej i że monopol Hrabala, Haska itp. został przełamany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny jest też Sabach i Pavlowska, choć moim ulubieńcem jest Ota Pavel-szkoda,że tak mało książek wydał przed śmiercią :(

      Usuń

To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.